11.03.10 - pierwsze niesmaki kambodzanskie....

pociag o pieknej godzinie 5 rano...
tak sobie zostawiamy Tajlandie za nami...pelne glowy optymizmu i nadzieji...
taki sobie klasyczny osobowy ojczysty bez przedzialow
tuc tuc, niby do granicy, trza troszku sie bylo potargowac o jakas ludzka cene...
i gdzie nas zawiozl?
 


 tu...
niby oficjalny 'konsulat' Kambodzy, gdzie bylo troszku bialych by nam glowy zamotac i gdzie nam dupy zgolili za wize, ktora byla o wiele tansza na granicy...a potem gosciu co nam pomagal zazadal napiwku....
oj przygoda sie tu dobrze nie zaczela...
a potem kolejny tuc tuc do granicy....
 



 brama graniczna do Kambodzy...

za granica darmowy busik na stacje jak sie okazalo przeznaczona tylko dla turystow i majaca ceny tez turystyczne...
co zrobic...wsiadlysmy na bus do Siem Reap z gromada innych ludzi, tutaj na postoju po drodze...
taaaaaaaka jaszczura!
zeby przezyc bylo malo to jak dojechalismy do miasta to nas wyrzucili w srodku pustkowia ciemnego jak moje cztery litery, udajac ze nie ma pradu, ze swieczka na malym biurku stojacym obok, gdzie mozna bylo zaplacic straszna kase by zabral nas tuc tuc, ktorych czekalo juz mnostwo na okolo, do wybranego hotelu...
szlag mnie trafil...ale po angielsku.
udalo sie o polowe tanszego tuc tuca wywalczyc...
i jechalismy...ale po drodze oczywiscie starali sie wcisnac nas do innych hoteli, ktore im placa za podrzucanie gosci...oj juz mialam dosyc. nie wysiadajac z tuc tuca wytlumaczylysmy kierowcom, ze chcemy do wybranego hostelu dojechac bez zadnych przerw po drodze...
coz...piwsko zasluzone po takim dniu...ale skiszona opinie o Kambodzy mam do teraz...





Comments

Popular Posts