Szlak Keplera - 60km


Ucieszona bylam zanim zaczelam, to byl dopiero poczatek, ale juz mialam troszke przeczucie odnosnie przepakowania, szczegolnie, ze nie bralam skrotow lodkowych ani busowych, tylko ladnie piechotka sobie doszlam na poczatek szlaku, takie 1.5h ekstra. Bo ja taka twarda jestem. W kazdym razie tak mi sie wydawalo, skoro ja juz trzy szlaki zaliczylam. Oj, dumnie sie przeliczylam.


O szlak trzeba dbac, ale z transportem maszyn to tak roznie, dlatego czasami czlek sie natyka na taka jedna mala w stanie spoczynku.


Biwakowe miejsce po drodze przy jeziorze Te Anau.



Trasa przyjemna, przez las, ino caly czas pod gorke.


 Zdecydowanie wole takie znaki, a nie oszukancze z obiecujacym 1km.


 

 Tu sie dosc ucieszylam. Moje ramiona tez.


Skok do jaskini obok. Mialam tylko moja mala lampke naczaszkowa, daleko sie zaszlam.

 

A jak milo sie wygrzebywac na slonce...no dobra, to nie byla az taka jaskinia i ja niesmialo ino wlazlam, a ze spocona i zmeczona bylam, to nie chcialo mi sie za dlugo tam tuptac.


Chata na wysokosci ok 900m n.p.m. takze dosc chlodno, nie bylo opcji namiotowej.
 

Duzo tam ludkow bylo. Grupa kadetow tez sie znalazla. 
 

 Tu moja rozpierducha, jak co dzien.


 Lozek tyle, ze sie chatka ladnie nagrzewa. A jak ladnie pachnie z rana...

  


Pogoda dopisywala, jak widac.


 Chwilowe rozchmurzenie.
 


Zimno w chmurze, okulary zamglone, nos i uszy marzna. Szybkie fotko i kicam na dol.

 

 A za zakretem juz ladnie. Jest to jedna z bardziej meczacych cech gor.
 


 Zdjecie z kategorii kibli na krancu swiata.


 A tu taka chatka przystankowa. Przekaska i dalej zanim plecy ostygna.



 Tych zygzakow na dol, bylo ok. 90. Ktos kiedys policzyl.


Zakrety ostre, ale las ladny.




Jedno z ladniejszych miejsc namiotowych, slicznie na okolo i spokoj cisza. Dopoki sie nie dowiedzialam, ze kadeci tez pod namiotem i to zaraz obok. Eh.

  

A tu sie ladnie dym z ogniska przebija przez las.
 

W tych zielonych namiotach spali wlasnie kadeci, okolo 6 namiotow. Cisza i spokoj sobie poszly w dal.


 Poranek dnia nastepnego - jakos tak rano poczulam dziwny bol miesni szyi, pomyslalam sobie, ze jakos dziwnie spalam. Czuc bylo jakbym miala miesnie niektore solidnie naciagniete, czulam jak patrzylam tylko do gory na szczescie, bo od dzis to ino z gorki. Zajelo mi to troche, by zauwazyc, ze mam babla od ugryzienia na szyi - meszki lokalne sa dosc paskudne i jedna mnie dorwala wlasnie w tym miejscu. Tak z dwa, trzy dni czulam to ugryzienie w miesniach.




Mala przerwa na moczenie stop w lodowatej wodzie.


 Jezioro Manapouri.

 Ciag dalszy zygzakow, te dosc ekstremalne.
 
 

Nawet sie wykapalam.

 

Pogoda w sam raz na ognicho. Rozpalilam i pare ludkow sie zebralo na male plotki.


Ludzki wielblad.


Rzeka Waiau - tu podobno krecili Wladce tez. 



No i wymeczony koniec. Oj, dal mi ten szlak w kosc. Podejscia sa dosc bolesnie strome, jak czlek sie przepakuje. Tak to jest, jak sie czlek na wlasnej glupocie uczy.

Mialam jeszcze 1.5h do miasteczka te Anau i do mojego miejsca namiotowego do przejscia, ale moglam juz nieambitnie czlapac. 

Comments

Popular Posts