nadganiam pospiesznym slowem...

Swiat jest piekny i cudowny, ale czasami kopie w dupe...teraz padl nam laptop. Takze fot raczej nie bedzie chyba, ze znajde cudownie szybka i przyjazna kafejke internetowa, idealnie z klimatyzacja, by sie meczyc z wielkimi plikami. A cierpliwosci coraz mniej. Indie to kraj, w ktorym wszystko zabiera dziesiec razy wiecej czasu niz z Europie na zrobienie czegokolwiek, przy okazji wciagajac do akcji pieciu posrednikow i nie konczaca sie ilosc gapiow bez pojecia o szacunku do kobiecej osobistej przestrzeni. Ah, dlugo by gadac... Indie nam w dupsko kopia solidnie. A to taki piekny kraj. I zarcie jest cudownie rozmaite (mimo, ze moj zoladek sobie z nim jako tako radzi).
No ale, po kolei.

Nadganiajac od Sukhotai:
Po jezdzeniu na okolo slicznego parku czas byl udac sie na samolot do Kalkuty wylatujacy z Bangkoku. Autobus bez problemu zalatwiony, jest ich od wyboru do koloru. Troszke sie jada przedluzyla, bo cos stawal na postoje w dziwnych miejscach, ale dojechalysmy koniec koncow. Oczywiscie kilometry od lotniska. I pod mostem. Ale obok byla stacja autobusowa, i za pomoca rak i polamanego slowa obcego uzyskalysmy informacje ktory autobus jedzie na lotnisko i jaki inny wziac by go zlapac. Bylo to zaraz po zamachach i zamieszkach, takze czesc ulic jeszcze zamknieta, ale udalo nam sie dojechac spokojnie i o niebo taniej niz taksowka. Mimo, ze musialam zniesc pioruny z oczu wspolpodrozniczki, jak utknelysmy w korku na jakis czas... Na lotnisku przy naszym okienku gromada wasatych mezczyzn, ale obsluga nas wypatrzyla bez problemu i na poczatek kolejki sciagnela. To sie nam podobalo.

Lot byl za krotki. Nie obejrzalam ostatnich dwoch minut Sherlocka Holmesa. Grrrr.    

Ladowanie w Kalkucie. Na miedzynarodowym (podobno) lotnisku. Mniejsze o polowe, badz nawet wiecej od berlinskiego Schoenefeldu...bankomatu brak. Malo kto po angielsku gada. Ale kazdy nas chce do taksowki wsadzic.
W koncu udalo sie nam dowiedziec, ze bankomat jest na lokalnym lotnisku/terminalu oddalonym o 300m od miedzynarodowego. No to siup.
Mala przerwa na napoj schlodzony.
Potem nieudana proba dorwania pociagu do miasta (nie jechal tam gdzie chcialysmy), starania by wykupic bilet z gory zaplacony na taksowke, sie okazalo, ze stalysmy ze zlej strony okienka, a zeby dojsc na druga strone to trzeba przejsc przez ochrone, ktora sprawdza karte pokladowa, bo nie wpuszczaja ludzi co nie leca. Jejku. Ale sie udalo mi przepchac w koncu i kupic ten bilet. I tak po okolo dwoch godzinach szarpania sie na lotnisku udalo nam sie je opuscic. Coz. Na drugi raz bedzie latwiej.
Taksowka - zolty Ambassador!
Znalezienie hotelu tez nam troszku zajelo, bo w przewodniku komus sie popieprzyly nazwy. Coz.
Pozwiedzalysmy w Kalkucie troszke, ale w sumie to chcialysmy sie jak najszybciej wyniesc. Ino system biletow pociagowych jest dosc skomplikowany jak dla poczatkujacych i na dodatek maja tu wakacje. Tak ogolnie podsumowujac to mozna tu kupic bilet juz na 3 miesiace przed podroza, ludzie kupuja na zapas, potem zwracaja jak nie potrzebuja a w miedzyczasie inni kupuja i sa na tzw liscie oczekujacej. Mozna w necie sprawdzac, czy sie numerki zmieniaja i czy jest sie blizej dostania biletu. Maja osobny system (drozszy) dla obcokrajowcow specjalnie jak normalnie nie moga dorwac biletow, oraz tzw. na ostatnia minute, ale duzo szczescia i cierpliwosci potrzeba, by to ogarnac.
Koniec koncow udalo nam sie wyrwac do Darjeeling. Tam sielanka i mozna spokojnie oddychac, bo wiecej tam ludkow z Nepalu niz czystej krwi miejscowej. Tam ja sobie spacerowalam a Amy sie kurowala z przeziebienia.
Potem skok do Varanasi, miasta znanego z ogromnej ilosci schodow prowadzacych do Ganges i codziennych rytualow z nia zwiazanych. Calkiem fajne miasto. Mialysmy bardzo fajny hostel z widokiem na miasto z dachu i restauracja 24h. Ino sie zgubilysmy w waskich alejkach na samym poczatku. A potem mnie krowa rogiem tryknela. A na koniec jak spacerowalaysmy po ghatach (tych schodach do rzeki) to jakis pol nagi miejscowy napastowal Amy. Ogolnie nie bylo najgorzej pomimo tych nie za milych zdarzen. Wtedy jeszcze Indii nie przekreslalysmy. Ladny fort i pontonowy most do niego prowadzacy mi sie bardzo podobal. Ino dostalam udaru slonecznego i przelezalam dzien kolejny.
Po Varanasi udalysmy sie do Lucknow, gdzie przezylysmy blogie pare dni. Bardzo europejskie miasto. Szerokie ulice, mniej krow, wiekszy dystans miedzy gapiacymi sie mezczyznami. Zyc nie umierac. I cudowne grobowce...i sliczna szkola La Martiniere. Bylysmy w bardzo milym i przyjaznym hostelu z fajna zaloga co rowniez dodawalo blasku.
Pare razy spacerowalysmy z poznanym kolega i on sie przerazil ile ludzi zwraca na nas uwage jak idziemy ulica. A my sie cieszylysmy, ze z nami idzie bo byla to okolo jedna dziesiata tego co normalnie nas spotyka.
Z Lucknow skok do Agry, piekne Taj Mahal nie za pozno po wschodzie slonca i fort rowniez w ten sam dzien. I nie byloby tak zle, gdyby jak szlysmy sobie spokojnym spacerkiem ulica, przejezdzajacy pasazer na motocyklu nie wpadl na pomysl by pomacac sobie piersi bialej kobiety. Celem byla Amy. On sobie pojechal dalej z glupim usmiechem na ustach a my stalysmy w szoku. Mezczyzni sa tu delikatnie mowiac przeokropni. Jak widza biala kobiete to sie slinia i nie moga oczu oderwac. Zaczepki w stylu 'czesc', 'dokad idziesz?' sa na porzadku dziennym. Kobiet praktycznie nie widac na ulicach, sa tylko mezczyzni, ktorych glownym zajeciem jest picie herbaty i gapienie sie na turystow, jest ich przeogromna ilosc poza tym, i to nie ze sa to ciekawe spojrzenia, niestety kobieta sie czuje jakby ja rozbierano wzrokiem, nie ma mowy o krotkich podkoszulkach albo spodenkach. Trzeba sie ubrac i zakryc chusta najlepiej, pocac sie solidnie, z glupiego powodu, ze miejscowi faceci nie umieja sie kontrolowac. Ja rozumiem, ze oni sie pozno zenia i seks pozamalzenski jest nie do pomyslenia, ale to nie tlumaczy ich braku szacunku do bialych kobiet i zalozenia, ze my to tylko o jednym myslimy. Chory narod. Wspolczucia dla miejscowych kobiet, ale one pewnie jakos sobie z tym umieja radzic. Oj, moglabym tu pluc i klnac dlugo, a nie ma po co, bo sie swiata nie zmieni.
Po Agrze udalysmy sie do Jaipuru, i tam sobie teraz przebywamy myslac co dalej...nie za bardzo nam sie usmiecha zostac w Indiach jak kazdy kierowca tuk tuka zadaje nam tysiac pytan chcac nas wciagnac do swego pojazdu, chlopi na ulicy cmokaja jak przechodzimy, jak nie odpowiadamy na 'czesc' to sie pytaja czemu tak podejrzliwe jestesmy....masakra. Teleport do Nepalu prosze.
I zdarzaja sie mili ludzie, nie powiem. Ino wiekszosc z nich my zbywamy, majac nieciekawe doswiadczenia z reszta narodu...
Z rozmow z innymi podrozujacymi wiemy, ze posiadanie podrecznego mezczyzny/chlopaka/meza najlepiej jest bardzo przydatne i znacznie obniza zainteresowanie. Chyba, ze jest sie blond o jasnej skorze, bo wtedy to nawet maz nie pomaga ;) juz zaczelysmy mowic, ze mezow mamy na ojczyznie, by ukrocic zaczepki. i pomaga. Tylko nie wiem czy kraj jest warty takich poswiecen jesli chodzi o komfort psychiczny i fizyczny podczas podrozy. Jest ogromna ilosc krajow, gdzie sie czlek tak nie meczy.
Ah, dlugo by gadac. Nic to, glowa w dol, chusta na glowe, oczy w ziemie i dalaj ide unikac kontaktu wzrokowego i zaczepek.

Comments

Popular Posts