no to jedziemy!

jak juz sie spakowalam i zapakowalam, co troszke mi zajelo i czasu i miejsca,





to wyruszylam do Dublinska by sie z Amy spotkac na lotnisku pieknego poranka w srode 20-stego stycznia. Sie udalo nawet w dobrej kolejce stanac i przejsc przez ochrone bez niespodzianek (czyli dobrze pochowalam moje scyzoryki), potem szybkie zakupy zapomniane i wio na samolot, bo te taki spasne linie szybciej ludzi na poklad wpuszczaja. Sie okazalo potem, ze zapomnialam kupic mojej pasty do zebow takiej fajnej co az odswieza przewod pokarmowy do odbytu (nie, tata? :D), no ale coz.

Samolot byl wypas jak sie patrzy, kazdy mial wlasny ekranik przed soba, na amciu budzili, wody do piciu dawali, filmy lecialy, mialam swoj kocyk i poduszke, z ktorych bardzo szybko skorzystalam. Pierwszy lot do Abu Dhabi przespalam w wiekszosci...coz.



a to woda pitna w takich smiesznych pojemnikach jogurtowych



Na lotnisku w Abu Dhabi sobie trozku polazilysmy po sklepach, potem cos zjesc, ja skonsumowalam czesc moich przepysznych kanapek mamowo-babcinych i kawalek babki. Potem sie udalysmy pod nasza bramke, ktora byla jeszcze zamknieta, ale mozna sobie bylo spokojnie posiedziec i podrzemac badz pochodzic na okolo, albo do toalety, albo na darmowy internet, albo sie popatrzec na palaczy w takich malych szklanych pokoikach...
Potem kicu na kolejny samolot i tym razem sobie obejrzalam az dwa filmy i tylko troszku pospalam. Coz, trza bylo nadrobic zaleglosci filmowe.




Ladowanie w Jakarcie bylo wizualnie dosc przyjemne, bo chmur nie bylo i ladnie sie lad pokazal. Wize dostalysmy bez problemu po wplaceniu urzedowej stawki za nia, takze luzik. Nawet udalo sie bagaze odnalezc i potem heja na zewnatrz przez nawolywaczy na taksowki szukac autobusu. I tu nas uderzyla w twarz ciepla spocona reka Indonezji...uffff....no ale przelykajac dziarsko sline znalazlysmy busa i wskoczylysmy. Juz sie zaczely takie dziwne usmiechy u pani bileciarki i lekkie gapienie sie gapiow. Coz, w koncu od tego sa.
W autobusie mi sie zdrzemnelo, po raz kolejny, milo bylo. Ok godziny jechalysmy na stacje pociagowa Gambir i stamtad po zakupieniu mapy sie okazalo, ze to taki dosc kawalek do naszego hotelu, wiec zlapalysmy jakas taksowke, bo inne pojazdy by naszych bagazy nie zmiescily. Gosciu nam dupe ladnie obrobil, no ale coz, jak sie nie wie to sie placi. Hotel byl dosc ladny, z klima - ufff!


Zanim ja dojadlam ostatnie kanapki i sie w miare zdecydowalam na spacer to piechota sobie przyszla burza i jak zaczelo walic i grzmiec i blyskac! Az milo patrzec. Takze Amy poszla spac a ja ubralam sie w moja sexy turystyczna kurtke pe deszcz i wio na ulice. Ahh......tyyyle nowych zapachow i halasow i tak ladnie jak jest cieplo i czlek nawet nie zwraca uwagi na deszcz....

A teraz odnosnie ruchu drogowego i umiejetnosci za kierownica tubylcow:

- kazdy ma motor/skuter/jajco z silnikiem, jezdza nim w kasku, bez kasku, obok kasku, w lackach, japonkach, butach, na boso, z dzieckiem, zona, ciocia, a i dziadka z babcia tez wcisna.

- sygnalizacja swietlna nie wiem dla kogo jest, bo wszystko lazi i jezdzi jak chce, jakim cudem nie ma co chwile jakiegos ciala na drodze to ja nie wiem...
- lubia trabic. bardzo. naprawde bardzo.

a tak poza tym, to trza patrzec pod nogi caly czas, bo mozna sobie wpasc pietro nizej z chodnika, i pewnie nikt by nie zauwazyl. Pelno malych straganow na poboczach z przeroznym jedzeniem. Szczura pieczonego jeszcze nie wypatrzylam...ciagle szukam. Kota tez :D
I to byl koniec czwartku, bo sobie potem pokicalam spowrotem do pokoju i pod prysznic i nyny.

W piatek rano przy sniadaniu mala jaszczurka lazila po scianie...podobno to normalne...no a my potem tym razem tania bardzo taksowka na ten sam Gambir dworzec, bo bilety i na pociag do Yogyakatry! Elegancko, wyszlo nawet taniej niz slyszalysmy, i tak sobie siadlysmy na peronie i czekamy, czekamy, czekamy....w miedzyczasie pelno innych pociagow przejezdza, otwarte lub zamkniete drzwi maja, ludzi w srodku, prawie w srodku i calkiem nie w srodku tez. Ciekawe jak tym na dachu glowy nie przygoli jak przez tunel jada....moze nie maja tuneli...






widok na Jakarte z peronu




W koncu nasz sie przykulal, tylko niecale 45min spozniony, takze nie jest zle. Wsiadamy, miejsca wygodne, tlumu nie ma, elegancko. Ale juz mialam powiedziane przez Amy, ze jak zaczne zasypiac to nie mam prawa przy oknie siedziec...co za czasy!! jechalysmy 8godzin spokojnym i mniej spokojnym tempem przez pola ryzowe, i ryzowe, i ryzowe, i ryzowe. I ryzowe. Kraj biedny podobnie do Peru, wszyscy zarabiaja jak moga, sprzedajac co moga. Ale w takim relaksacyjnym tempie. Bez pospiechu.














tutaj ostatnie kawalki babki babcinej konsumowane w pociagu na calkiem niezlym glodzie...niam niam!
Dojechalysmy i udalo sie wytarabanic z pojazdu. No i my tak spokojnie sie udalysmy na zewnatrz, by zobaczyc co gdzie jedzie i czy moze na piechote sie da do naszego hostelu dotrzec...tak, to chodzenie to sa moje pomysly...po drodze zaskoczyla nas figura Obamy na takim wozku z jakiegos niewiadomego powodu spoczywajaca na stacji.
Koniec koncow po lazeniu przez chwilke i odmachiwaniu natarczywym kierowcom zlapalysmy jednego i udalo sie nawet do zniesienia cene ustalic zanim wsiadlysmy. No i wio. Na miejscu sie okazalo, ze miejsce, ktore sobie zamowilysmy jest pelne po uszy. Ale nas gdzies indziej przerzucili, nawet nie bylo daleko, takze potruchtalysmy nie za zwawo i tak troszku ociagliwie.

I tam spoko, pokoj nam dali, wpuscili i sobie poszli...

I tak sobie ten pokoj ogladamy....
Najpierw zobaczylam jaszczurke na scianie....

Potem pierwszego karalucha....

i potem nastepne.....

Dzizas, ale to bydlaki....

No i tak sobie piszczymy z Amy i sie zastanawiam, ktorym butem mam je ubic, ale Amy mowi, ze one jaja rozsiewaja jak sie je rozplaszczy...no to odpada...w miedzyczasie jaszczurka wypatrzyla jednego robala i jak wlaczyla 5ty bieg i dokicala do niego! i go za leb! chrup chrup! no powiem, ze odskoczylam dosc daleko...ja ze wsi jestom ale kurka takich zjawisk to nie mamy co by pewnie i kure przegonily...uffff....

W koncu ja stwierdzilam, ze jak nie moge rozplaszczyc to raczej nie podejde... takze sie sprezylam, moja chojnikowa dume schowalam i poszlam po indonezyjska meska pomoc. Przyszedl pan i ladnie poudawal zdziwienie jak zobaczyl robale, ale sie sprawnie uwinal i tam je polapal. Bleeeeeee........ No i potem sobie polazl i juz prawie sie nam na 'uuufff' zbiera jak ja wypatruje kolejnego, no zesz by ich kurka komar w jajo ugryzl no! No to heja znowu po jakiejs silne meskie ramie, przylazlo dwoch i pozgarniali to co sie jeszcze znalazlo, pozagladali w katy i poszli sobie, by po chwili wrocic z jakimis kosteczkami co skutecznie badziejstwo odstrasza poki co. Bo my tu juz dwie noce i nic nie wrocilo pomscic kuzynow. Jaszczurka tez sie nie pokazala...na zdjeciu jak trzyma karalucha za glowe i go tam ukatrupia.


Po takich atrakcjach wybralysmy sie na spacer po okolicy, szukajac miejsca na jakis solidny posilek bez robali. W koncu cos tam sie Amy spodobalo i wszamalysmy jakies lokalne ryzocos.
Na kolejny dzien, ktory juz byl sobota 23ego stycznia, sobie z luzikiem zaczelysmy dzien relaksujac sie i jakos kolo poludnia wyruszylysmy w poszukiwaniu dworca autobusowego skad jechaly tanie busy do swiatyni Prambanam.

Pisalo, ze ok 1.3km mamy do przejscia...no i tak szlysmy...potem sie okazalo ze bylo to ok 4-5km...kto pisze te przewodniki!!! no i tak moja reputacja jako osoby znajacej sie na mapach upadla kompletnie...no ale coz. jak juz zlapalysmy busa to byl tani i pelny tubylcow i mialysmy pana z gitara obok ucha, grajacego lokalne piesni milosne takze bylo elegancko. I potem jak juz bylysmy blisko naszego celu wszyscy nam o tym powiedzieli, lacznie z panem od gitary, i popchneli do wyjscia, bo jak sie podobno nie wywiesza za drzwi z checia wyskoczenia to kierowca sie nie zatrzyma.

Swiatynia bardzo ladna, duzo ludzi potem wprawdzie i jest tak raczej za plotem od jednej z glownych szybkich ulic, ale fajna okolica i takie nawet dalsze swiatynie w glab byly spokojniejsze. Spierniczyla im sie ladne pare lat temu przez porzadne trzesieni ziemi i ciagle trwaja prace renowacyjne.
















Powrot stamtad jak juz bylo ciemno troszke nam zajal, bo do konca nie wiadomo skad wziac autobus bo nie ma przystankow, jakas staruszka z rowerem chciala nam pomoc machajac na cokolwiek przejezdzalo, ale potem jakis mlody studencik nas od niej odgonil i pokazal zeby isc dalej do jakiegos bazaru. No to my wio. Koniec koncow sie okazalo, ze obok skrzyzowania ze swiatlami stala grupka ludzi i jak cos jechalo co chcieli wziac to machali lapami i wbiegali na srodek ulicy by wskoczyc jak drzwi otworzy. No to my tak samo. Chodu! teraz nawet oprocz pana z gitara byl telewizor z jakims lokalnym programem. A pan z gitara po paru piosnkach lokalnych wskoczyl nawet na angielskie i na dwa glosy z kolega ciagneli :D po tej pelnej relasku przejazdzce stwierdzilysmy, ze taksowke bierzemy do hostelu bo ani sil ani ochoty nie bylo ani innej mozliwosci z dworca. I nawet sie zmobilizowalysmy isc cos zjesc przed prysznicami. Bo potem to juz by byla biala sala.


Niedziela 25 styczen!

Trzezwo wczoraj sobie zamowilysmy wycieczke z hostelu na druga slawna okoliczna swiatynie - Borubodur. Platne w sumie tylko kierowcy za dostarczenie i odebranie i za bilet. Tak na wschod slonca wariant. No i dzis rano my kicu kicu gotowe o poranku i wio do busika. Po drodze widac bylo wulkan! I to taki co buchal para! i nawet sie bardzo ladne slonce pojawilo takze mnie juz stopy wiercily by wbiegac na swiatynie....a tu jeszcze trza bilety i trza isc kawalek...eh...no ale jak juz doszlam to prawie wbieglam na gore!... a tam mgla. Ale taka ladna takze nie bylo zle ;) miejsce urzekajace, sliczne, i powalajace. Poki hordy uczniow i rodzinki nie dojechaly. Bo wtedy to juz my pozowalysmy do zdjec z nimi i dlonie usciskiwalysmy jak kto chcial :D















Borubodur bardziej mi sie podobal niz Prambanan, troszke dalej od miasta i bardziej mistyczna atmosfera i taka piramidowa struktura co w sumie bardziej jako atrakcja turystyczna sie sprawdza, bo czlek bardziej docenia cos jak sie musi spocic by na gore dotrzec :)

A teraz trza pomyslec co dalej....

Comments

martish said…
wiecej fot dorzuce za pare godzin! :)
Anonymous said…
kurna babole, ale fajnie...jak tak patrze na foty to czuje zapach i slysze tego pana z gitara w autobusie...a z karaluchami to nic tylko sie zaprzyjaznic:)
gbur
martish said…
haaa!!! kurka z takimi to ja sie nie chce przyjaznic, jajca biegaja za szybko :P
Anonymous said…
najwazniejsze to nie gasic swiatla na noc...bo wtedy sie tabunami zbiegaja :)
martish said…
hmmm....a my gasilysmy....toz dupa...nawet nie wiem ile po mnie biegalo...brrrr.... :P
Anonymous said…
hej stara Sarosto, kiedy next fotki???
gbur
Agata Borowska said…
Całkiem fajny artykuł.

Popular Posts