opuszczamy Kalkute - no, probujemy w kazdym razie...
pozostalosc po mojej wyprawie do swiatyni bogini Kali, tej co lubi zapach krwi.
posmarowali mnie po czole, lecz sie zagapilam i starlam zanim pstryknelam fotke, eeeh.
tost z cynamonem....po raz kolejny :)
w tle pod tymi wszystkimi reklamami znajduje sie wejscie a dworzec
troszke luda sie tam krecilo...
osobna kolejka dla pan, co by sie miejscowi za bardzo nie przytulali.
a obok spia/leza bezdomne dzieci, ktore maja nadzieje wyzebrac co nieco przy kolejce
klimatyzowana restauracja dworcowa, pozniej sie okazalo, ze jest na wiekszosci dworcow w Indiach
makaron chinskowaty z piekielnie pikantnym sosem...
bardzo tani zestaw szybkiego dania - pare plackow i taka salatka z ziemniakow z sosem, odrywa sie kawalek placak i lapie nim ziemniaki, mniam! bylo tez chilli i jakas mieszanka przypraw ale to nie ryzykowalam...
damska poczekalnia :)
kupilysmy bilety, ale ze bylysmy na tzw. liscie oczekujacej, to spedzilysmy dzien siedzac tu i czytajac ksiazki i czekajac na godzine 20sta, by sie dowiedziec, czy dostalysmy miejsca.
udalo sie wcisnac na miejsce centralnie pod wiatrakiem wentylacyjnym :)
koniec koncow, nie udalo nam sie dostac miejsc i odbylysmy podroz spowrotem do hotelu ze spuszczonymi glowami, by nastepnie kupic bilety przez hotel i przeplacajac solidnie...eh, czlek sie uczy bolesnie.
nastepny dzien - dobre sniadanko: chleb tybetanski i maslo orzechowe!
ozdobniki na okolo chodzacego (o dziwo!) licznika, wyszlo koniec koncow 30 rupii, ale kierowca zgrabnie wylaczyl licznik jak dojechalismy i nagle zaczal cos gadac o 90 a potem 100 rupiach, juz mi cisnienie podskoczylo i chcialam sie z nim klocic, ale ze moja wspolpasazerka nie miala cierpliwosci na takie zagrywki, dalam mu 90 (no dobra, to tylko 1.50 euro) i cos tam na niego poburczalam.
no i siedzimy juz w srodku pociagu, uuufff.
w srodku wagonu sypialnego klimatyzowanego 3-poziomowego
i wszyscy spia...
dojechalysmy do celu pociagowej podrozy :)
ale jeszcze byl kawalek do Darjeeling...
Comments